Paradoksalnie cukrzyca pomogła mi dojść do takiego wyniku, mówi Michał Jeliński, wioślarski mistrz olimpijski z Pekinu.
– Jesteś pierwszym sportowcem, który zdobył złoto olimpijskie z rozpoznaną i leczoną cukrzycą?
– Wielu ludzi tak zaczęło mówić w Polsce, ale to nie jest prawda. Cukrzykiem jest legendarny wioślarz brytyjski sir Steven Redgrave, który na kolejnych pięciu olimpiadach zdobywał złote medale: w wyścigach czwórek ze sternikiem (Los Angeles, 1984), dwójek bez sternika (Seul, 1988, Barcelona 1992, Atlanta 1996), czwórek bez sternika (Sydney, 2000), ponadto w Seulu także brązowy medal w wyścigach dwójek ze sternikiem. W historii olimpiad lepszy w długotrwałości olimpijskiego mistrzostwa był tylko węgierski szablista Aladar Gerevicz, który zdobył sześć tytułów w latach 1932-1960. Steve był do tego dziewięciokrotnie mistrzem świata w konkurencjach wioślarskich. Królowa brytyjska obdarowała go tytułem szlacheckim. To mój idol i wzór do naśladowania. I chyba większości wioślarzy. Mistrzem olimpijskim i cukrzykiem jest też znakomity pływak amerykański Gary Hall, który na olimpiadach w 1996, 2000 i 2004 r. zdobył pięć złotych, trzy srebrne i dwa brązowe medale.
– Nie sprawiłoby ci pewnie kłopotu wymienienie kilku sławnych cukrzyków z innych dziedzin niż sport.
– Nie ma sprawy. Legendarny Elvis Presley, pierwsza dama jazzu Ella Fitzgerald, król jazzu Miles Davis, aktorki Liz Taylor i Halle Berry, aktor Marcello Mastroianni, reżyser George Lucas, twórca „Gwiezdnych wojen” czy „guru” Broadwayu Andrew Lloyd Webber. Słynny wynalazca Thomas Edison, konstruktorzy i producenci kultowych motocykli Bill i John Harleyowie, ojciec fast-foodu i założyciel sieci McDonald’s Ray Kroc. Pisarze: Herbert G. Wells, Ernest Hemingway i twórca „Ojca chrzestnego” Mario Puzo. Z polityków Lech Wałęsa (który twierdzi, że już się wyleczył) i Michaił Gorbaczow, ale też Begin i Sadat. Długa lista…
– Pewnie nigdy nie dowiedziałbyś się o wielu tych sławnych cukrzykach, gdyby choroba nie dopadła także ciebie.
– To niemal pewne. Prawdopodobnie nawet o cukrzycy Redgrave’a bym nie wiedział.
– No to jak się dowiedziałeś, że sam ją masz?
– To było w lipcu 2003 r. na zgrupowaniu w Wałczu. Zaczęło się trochę wcześniej, od tego, że coraz częściej czułem się osłabiony i zmęczony. Zacząłem tracić na wadze i dostrzegać spadek masy mięśniowej. Myślałem, że to jakaś infekcja wirusowa. Byłem w trakcie walki o powołanie na olimpiadę w Atenach i postanowiłem się gruntownie przebadać. To był szok! Wyszły wartości glukozy we krwi na poziomie 400. Okazało się, że mam cukrzycę typu 1, a trzustka jest już tak zdewastowana, że będę musiał do końca życia wstrzykiwać sobie insulinę. Kiedy zapytałem komunikującego mi to lekarza specjalistę, czy będę mógł uprawiać wioślarstwo, ten spojrzał na mnie jak na durnia i powiedział: inaczej niż rekreacyjnie i przez dłuższy czas – ODRADZAŁBYM. Świat mi się zawalił. Dotąd kojarzyłem tę chorobę z ludźmi w starszym wieku, otyłymi, źle się odżywiającymi, z zamiłowaniem do alkoholu. Skąd to u mnie? – zadawałem pytanie. Byłem zaprzeczeniem takiego stereotypu. Oczywiście nie wiedziałem wtedy, że są dwa typy cukrzycy i to, co mi się kojarzyło, dotyczyło jej typu 2.
– Cukrzycę typu 1 wykrywa się na ogół w wieku młodzieńczym, a ty miałeś już 23 lata i byłeś liczącym się sportowcem wyczynowym. Jak to w ogóle możliwe, że choroby nie zdiagnozowano wcześniej? Nie robili ci badań?
– Oczywiście – robiono. Nic jednak nie wskazywało na zagrożenia…
– Co było dalej?
– Z mojej strony – ogromna mobilizacja. Błyskawicznie edukowałem się na tematy diabetyczne. Dokonałem radykalnych zmian dietetycznych, głównie poprzez odstawienie prostych węglowodanów. W ciągu dwóch miesięcy nastąpiła wyraźna poprawa i wyglądało, jakby choroba się cofała. Była to typowa, podręcznikowa wręcz remisja, a ja przez moment łudziłem się, że jeszcze wszystko będzie OK. W grudniu 2003 r. po niewielkiej infekcji cukrzyca jednak wróciła. Było już absolutnie pewne, że nie uniknę życia z insuliną.
Oczywiście starałem się trenować jak zwykle, z takimi samymi obciążeniami. Trener i koledzy czekali, co z tego wyjdzie, czy podołam. Nie miałem złudzeń, że gdybym nie podołał, to na moje miejsce znaleźliby się inni. Okazało się, że daję radę… Pojechałem do Aten, gdzie zajęliśmy miejsce zgodne z przewidywaniami, choć niemedalowe…
– Ktoś poza najbliższymi wiedział o twojej chorobie? Pomagał ci?
– Nie mogę pominąć osoby, która odegrała wielką rolę we wprowadzeniu mnie i osadzeniu w środowisku diabetycznym. Jest to Katarzyna Kacperczyk, redaktor naczelna pisma „Diabetyk”. Jej pomoc była bezcenna.
– Dzięki niej trafiła do ciebie znana firma farmaceutyczna Roche?
– Po publikacji na mój temat w „Diabetyku” odezwał się Roche Diagnostics. Zaproponowali mi sponsorowanie sportowe oraz zaopatrzenie w niezbędne wyposażenie diagnostyczne: glukometry, paski pomiarowe, sprzęt do pomiaru zakwaszenia. Służą fachowymi poradami i dzielą się wiedzą na temat nowinek w leczeniu, diagnostyki itp. Byli i są bardzo serdeczni i życzliwi.
– Co w zamian?
– Jak w każdym sponsoringu: prawo do wykorzystania nazwiska i wizerunku. Nieskromnie zauważę: inwestycja chyba się opłaciła.
– Bardzo ci Roche pomaga… pozamedycznie?
– Pomoc jest wartością znaczącą. O jej wysokości nie mogę mówić, a nawet gdybym mógł, zatrzymałbym dla siebie…
– Jesteś zatem zadowolony ze sponsoringu?
– Jasne. Jeżeli ktoś ci pomaga w zdobyciu trzech tytułów mistrza świata i złotego medalu olimpijskiego, to o czymś to mówi.
– Wróćmy do prozy sportowo-diabetycznej. Jak to wygląda na co dzień?
– Najprościej mówiąc, jest to jedno wielkie liczenie. Insuliny, która przetwarza cukier, mam w organizmie zbyt mało. Cukier jest potrzebny jako paliwo w wysiłku energetycznym, jaki ponosi organizm. Muszę więc brać i jedno, i drugie. Dlatego tak ważne jest przeliczanie, ile jednostek insuliny i w jakim czasie powinienem sobie zaaplikować, w zależności od pory dnia, posiłku, treningu czy startu w zawodach. Nie można przesadzić w żadną stronę. Jak wezmę insulinę, a z jakichś powodów nie ma ona co robić, bo glukoza nie dojechała (gdy np. opóźnia się obiad) albo za szybko odjechała (np. podczas forsownego treningu), mogę wpaść w niedocukrzenie i stracić przytomność. Żeby móc się obronić, noszę ze sobą i zabieram do łódki batony energetyczne. Może też być odwrotnie. Podczas każdego posiłku szacuję wartość glukozy, tak aby podana insulina starczyła do jej przetworzenia. Mogę jednak się przeliczyć i wtedy potrzeba dodatkowego strzału insulinowego. Dlatego noszę ze sobą aplikator, zwany penem (ma kształt wiecznego pióra). Nie zanudzając dalej, dziennie aplikuję sobie zwykle pięć iniekcji insuliny działającej natychmiastowo, w brzuch i dwie aplikacje insuliny o działaniu długoterminowym, w udo. Rocznie to około 2,5 tys. zastrzyków. Szybko się przyzwyczaiłem…
– Czy podczas samego wiosłowania bywają jakieś objawy chorobowe?
– Trzeba powiedzieć, że 80-90% treningu wioślarskiego wpływa bardzo korzystnie na zdrowie diabetyka. Jednak kiedy trzeba popłynąć – jak to się u nas mówi – w trupa, podczas forsownego sprintu decydującego o zwycięstwie, albo na treningu, gdy trener tak zadecyduje, organizm szaleje w mobilizacji do wysiłku i… wyrzuca nadmiar cukru do krwi. Oczy zaczynają wtedy strasznie piec, wysycha ci w ustach, łeb rozsadza, mdli. Płyniesz i marzysz, kiedy to się wreszcie skończy. Jak się skończy, czekasz, czy organizm da radę wyregulować się sam, czy trzeba mu pomóc.
– Często tak masz?
– Mam kilka, kilkanaście takich momentów w roku, więc chyba nie ma tragedii. Ale przecież nie umawiałem się na lekką robotę. A że mam cukrzycę, to już moja sprawa… Na pewno wiosłowanie rekreacyjne jest idealne dla zdrowia. Ale parę najbliższych lat jeszcze trochę się pościgam…
– Jak wygląda twoja dieta sportowca-diabetyka?
– Im dłużej na to patrzę, tym lepiej widzę, że sportowcowi uprawiającemu wyczyn na najwyższym poziomie, najlepiej służy dieta… cukrzycowa. Poprzez restrykcyjne podejście do węglowodanów i ich źródeł zostawia bardzo mały margines na kombinowanie, samooszukiwanie i uleganiem pokusom kulinarnym. Ona mnie po prostu chroni przed samym sobą. Co jem? Zdrowe mięso (chudą wołowinę, cielęcinę, indyka), mnóstwo ryb (makrelę, dorsza, łososia, pstrąga), mnóstwo warzyw (głównie zielonych), wybrane owoce (np. grejpfruty) oraz nieprzetworzone ziarniste – ryż, kasze, płatki, z mlecznych – naturalne jogurty, z nabiału – jaja (głównie na twardo). Mało ziemniaków. Zero jasnego pieczywa. To samo ze słodyczami. Minimum soli. Na śniadanie najchętniej: jajka, płatki musli i jogurty. Na obiad zwykle ryba z rusztu z warzywami. Na kolację np. kasza z mięsem.
– Kufel piwa też? Podobno nie jesteś pod tym względem nazbyt ortodoksyjnym diabetykiem?
– Jestem miłośnikiem piwa i wcale się z tym nie ukrywam. Klasyka cukrzycowej dietetyki uznaje piwo za największego wroga alkoholowego, ale mnie to nie jest w stanie zmusić do opcji zerowej. W umiarze lubię sobie wypić piwo do obiadu czy kolacji.
– Nie pytam jakie, skoro sponsoruje waszą osadę Tyskie.
– Oczywiście, tym bardziej że po prostu je lubię.
– Skoro o finansach, to jak ostatecznie PKOl rozwiązał waszą gratyfikację za złoto? Dostaliście każdy po regulaminowej premii i po aucie czy jedno do podziału?
– Początkowo, w przypływie optymizmu, PKOl wykombinował, że w konkurencjach zespołowych nie można obiecywać każdemu samochodu, bo co by się stało, gdyby mistrzostwo zdobyli naraz piłkarze ręczni, siatkarki i siatkarze. Życie i wyniki ten ostry kurs skorygowały. Prezes zelżał i dał nam po aucie. Z opcją zamiany na jego uśrednioną równowartość. Z tego wariantu skorzystała cała nasza czwórka.
– Podobno niebawem się żenisz? Powiesz coś o swojej narzeczonej?
– Plany mieliśmy na ten rok, ale postanowiliśmy poczekać do następnego. Moja dziewczyna, Kamila Wojdyło, pochodzi z Wałcza. Jesteśmy razem prawie siedem lat. Niedawno otworzyła własną firmę Decor Studium zajmującą się organizacją i dekoracją imprez oraz aranżacją wnętrz. Myślę, że firmie tej powierzymy przygotowanie naszego ślubu i wesela.
– Podobno na Karaibach… Aruba? Curaçao?
– To bardzo pociągający kierunek. Jest tylko problem logistyczno-finansowy z gośćmi. Zorganizowanie na Karaibach standardowego polskiego przyjęcia z udziałem „tylko” stu osób wysadziłoby nas finansowo w powietrze.
– No to jakie plany?
– Po superwyczynie należy się super wypoczynek. Trzeba się trochę zdystansować od sportu, bo wkrótce znów wracamy do kieratu. W przyszłym roku na poznańskiej Malcie – mistrzostwa świata. Czego będzie się od nas oczekiwać, łatwo zgadnąć. Dla mnie to tym bardziej ważne, że Malta to przecież mój domowy akwen. W Poznaniu przecież studiowałem i jeszcze czasami trenuję.
– Wychowanie fizyczne?
– Broń Boże… Jestem absolwentem Wyższej Szkoły Bankowej.
– Temat pracy magisterskiej?
– Dowodziłem sensowności inwestowania w obiekty sportowe dla rozwoju miasta, gdzie się tego dokonuje, na przykładzie Poznania. Dla porządku dodam, że było to cztery lata temu, kiedy o Euro 2012 nikomu się nie śniło.
– Wyszło ci, że to biznes?
– Biznes, jeżeli proces podlega kryteriom ekonomicznym, a nie pozaekonomicznym. Zwłaszcza psychologicznym. Np. zbiorowej psychoterapii kompleksów, kreowania snów o potędze itd.
– Podobno w twoim planie sportowych inwestycji jest pompa insulinowa, z którą masz się poruszać i która uwolni cię od całego tego obliczania poziomu glukozy i dawkowania insuliny, bo zrobi to za ciebie owo inteligentne urządzenie.
– Taka jest koncepcja i inwestycja mego sponsora, firmy Roche Diagnostics. Brzmi zachęcająco bo Accu-Check Spirit to najlepsza pompa na rynku, ale dość trudno mi uwierzyć, abym mógł w całości zdać się na pompę w kontroli i regulowaniu poziomu mojej insuliny. Zapewne to byłoby tak, że pompa kontroluje insulinę, a ja – pompę. Trzeba to dobrze zbilansować…
źródło: Tygodnik Przegląd Waldemar Piasecki, Nowy Jork
Dodaj komentarz